środa, 24 września 2008

What a beautiful day

Juz niemal zapomniałam o mojej "portugalskiej rzeczywistości", która oczarowała mnie na początku. Nie miałam ostatnio czasu na poranne galau, ciepłe ciacho i pogawędkę z szefem pastelarii. Nie było wypraw eksploracyjnych z Olą, nie gubiłysmy się w wąskich uliczkach Alfamy, nie śmiałyśmy na widok wysyłanych nam całusów. Nie spałam dawno do południa, wiedząc, że i tak nie mam nic do roboty, więc mogę sobie pozwolić - zwłaszcza, że przecież cała noc przede mną. Smak wina, ostatnio częściej tego burżujskiego, z butelki.
Dzisiaj poczułam na nowo wszystko to, w czym tak się zakochałam przed miesiącem. Zamknęłam kilka rozdziałów, pozbyłam się kilku złudzeń, nabrałam dystansu.
I obudziłam się wypoczęta, uśmiechnięta i radosna. Spałam do 11.00, otworzyłam okiennice w moim pokoju i poczułam słońce na twarzy. Wymieniłam kilka słów z przyjacielem i wybiegłam na ulicę - tu już tylko dosłownie 10 kroków do mojej pastelarii. Mam szczęście, bo na dole mojego domu znajduje się kawiarnia. Jak zwykle szef zaproponował pyszną mleczną kawę i zdziwił się nieco, że tym razem nie zamówiłam pasteis de nata, a wzięłam francuskie z szynką i serem na ciepło. Pyszne śniadanie i niecałe 2 euro. Przyjemna pogawędka ze starszym panem i wymiana uśmiechów z dzieckiem jedzącym ciastko.
To wszystko sprawiło, że dzień wydał się jeszcze bardziej cudny. Pobiegłam na metro - sprintem moja stromą ulicą. Po drodze jak zwykle minęłam żebrzącego mężczyznę bez nogi, który zawsze zawodzi swoim "Poooor favoooooor". Złapałam metro, dojechałam do Cais do Sodre i spotkałam się z Olką. Później już tylko Carcavelos, czyli plażowanie na całego. Przyjemne jak zawsze rozmowy, zabawa z falami i planowanie urodzin Madzi, współlokatorki Oli. (Będziemy za kucharki - pierogi, naleśniki i inne smakołyki).
I wróciłam do domu - na skrzydłach bo bardzo głodna. Nie mogłam się powstrzymać i kupiłam wczoraj w rosyjskim sklepie ogórki kiszone i polską śmietanę (w normalnym sklepie tu tego nie znajdę) i zrobiłam pyszną, kwaśną i jednorazową zupę ogórkową.
Tęskniłam za takim dniem. Spokojnym, intymnym, bez pośpiechu. Tęskniłam za chwilami tylko dla siebie. Właśnie wtedy mogę w pełni docenić to, że tu jestem.
PS. Oczywiście nie zaprzestałam poznawania nowych ludzi - w czwartek idziemy z Olą do Indochiy na imprezę!!! Czas powrócić do formy!

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Dałabys grosza żebraczkowi:D skąpa:D