czwartek, 26 marca 2009

Apresentação!!

Obiecałam zdjęcia nowego mieszkania.

Meu quarto. Moje miejsce pracy.

Do Horodyńskiej mi jeszcze brakuje ;-)
Minha cama. Tu śpię.

Quarto de banho 1

Quarto de banho 2

Cozinha. Tu będziemy pichcić.
Salon muito grande!
Salon od tyłu.
I to wszystko za 200 euro miesięcznie ze wszystkimi opłatami!
Lizbonowicze, szykujcie się na parapetówkę, a wszyscy w ojczyźnie - ruszać cztery litery i mnie odwiedzać! Miejsca dość :-)

środa, 25 marca 2009

Będzie krótko i na temat.

AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!
Jestem już w nowym mieszkaniu i jest cudownie.

KONIEC

sobota, 21 marca 2009

Rewolucje

Czasami boję się pisać o rzeczach głębokich. Boję się, bo nie mam pewności, że słowa, których używam, dostatecznie silnie zadziałają. Mogą stać się puste i infantylnie głupie. Czytając pewnego bloga ( dobrze, starając się czytać...) dochodziłam do wniosku, że pisanie o rzeczach poważnych, tematach egzystencjalnych - na blogu mija się z celem. Że sama forma jest tak mało poważna, że poważne słowa tracą swoją powagę. Od tamtego czasu się boję, bo nie chciałabym, aby ktokolwiek, kto wpisuje w wyszukiwarce adres tej strony, czuł się podobnie jak ja będąc czytelnikiem tamtej. A słowa mają dla mnie zbyt wielką wartość. Zaryzykuję jednak tym razem, przekonując się, że niezależnie od formy, niektóre słowa muszą zostać wypowiedziane. Czuje się nieodpartą pokusę ich wykrzyczenia, a że jest to wygodna forma... Cóż, niech zatem stanie się udziałem innych.
Skąd w ogóle ten wstęp? Otóż widziałam film. Winslet i "Boski Di" znowu razem, niczym w "Titanicu" z Celin Dion na dziobie. Z początku nieco nudny, irytujący. Ale po pewnym czasie wciągnął mnie bezgranicznie. Nie mam zamiaru treszczać fabuły, nie o to w tym chodzi. Nie chcę pisać, czy był to dobry film czy kiepski. Nie jestem krytykiem. Ale uderzył mnie prawdą. Taką prawdą, którą sama bardzo rozumiem. Do tego stopnia, że zapragnęłam o tym napisać.
Jak bardzo oszukujemy sami siebie, że jesteśmy szczęśliwi? Jak bardzo szara codzienność zakrywa płaszczem nasze marzenia. Dlaczego poddajemy się zasadom: bo tak trzeba, bo każdy tak żyje, bo przecież mężczyzna powinien pracować na utrzymanie rodziny, kobieta powinna rodzić dzieci. Pomysł rzucenia wszystkiego i wyjazd do Paryża jest przecież absurdem. Bo, jakże dwoje dorosłych ludzi mogłoby tak postąpić. Po co?Przecież są szczęśliwi. Mają ładny domek, dwójkę ślicznych dzieci, pracę, kwiatki w ogródku. I tkwią w tej "beznadziejnej pustce". To jednak nie jest najgorsze. Wyobrażam sobie, jak bardzo może być źle, kiedy żyjesz z kimś, kto tak naprawdę czuje to, co ty, ale boi się zaryzykować. Jak brak empatii może zniszczyć prawdziwe uczucie. I tylko chory psychicznie syn znajomej widzi, jaka jest prawdziwa rzeczywistość.Tylko wariat potrafi dostrzec tak naprawdę, czym jest szczęście. Sam go nie zaznał, ale widzi. Cieszę się, że nie boję się ryzyka. Cieszę się, że tu przyjechałam. Cieszę się, że marzenia, które zawsze miałam pozwalają mi czuć spełnienie."Revolutionary Road" to smutny film, ale powinniście go zobaczyć. Traktując jako przestrogę:JAK (NIE) BYĆ SZCZĘŚLIWYM.

piątek, 20 marca 2009

Czy mam już wrzody?

Jesteście strasznie mili, pisząc o mnie, żebym coś wreszcie wrzuciła na bloga.
Przepraszam za przerwę - powiem Wam szczerze: ostatnie dwa tygodnie były najgorszymi jak dotąd w Lizbonie. Człowiek zawsze chce więcej - szczególnie jak zobaczy, dotknie i skosztuje. Tak było tym razem. Mieszkanie po Basi, Oli i Dizzy się zwolniło i moja wyobraźnia od razu zaczęła kreować obrazy wylegiwania się na kanapach w ogromnym livingroomie, imprez w towarzystwie wielu osób bez ścisku. Widziałam te luksusy, te nowe meble. To łóżko! ( Foda-se!Będę miała łózko!) Po rozmowie z Dizzy pojawiła się już bardzo jasna alternatywa: JAK ZNAJDZIEMY LUDZI TO MOŻEMY SIĘ WPROWADZAĆ.
Życie jednak nigdy nie jest aż takie proste i nie dość, że musiałam znaleźć 5 osób do nowego, burżujskiego mieszkania, to jeszcze zastępstwo na mój obecny pokój i dwójkę Hugo, który entuzjastycznie zapragnął wynieść się razem ze mną. Codziennie bawiłam się w pośrednika nieruchomości, odbierałam maile, telefony, umawiałam się na spotkania "have a look a room". Kursowałam między Campo Grande a Colombo.
Wielkie dzięki dla Dizzy, która dzielnie to znosiła i była zawsze do dyspozycji!
Przewinęło się wielu ludzi, w tym bankowiec z Indii, chłopak w okularach jak słoiki, "gay professional" ( cokolwiek to znaczy).
Ostatecznie w nowym mieszkaniu parapetówkę zrobią:JA, ASIA, MARCIN, NATALIA i HUGO. Trójka Polaków ( dwie śląskie producentki i elektronik z Koszalina), Czeszka Natalia, studentka portugalskiego i Hugo, francuska maskotka, która studiuje turystykę i ma 19 lat.Na pokój Huga wskoczą Gosia i Jarek ( wielkie dzięki za szybką decyzję).
Decyzja obsady mojego pokoju właśnie się rozgrywa - Marta ma mieć ostateczną odpowiedź około 16. Najprawdopodobniej do jej pokoju wprowadzi się kolega z uczelni, a sama przeniesie się do mnie. Mam cichą nadzieję, że wreszcie sięwyśpi, bo w ex pokoju Eleni nie ma na to szans.
Dużo zawirowań, stresu, gonitwy - bardzo nieskromnie powiem, że jestem z siebie dumna.
Teraz pozostało tylko czekać do kwietnia i modlić się, żeby ktoś się nie wycofał.
Na uczelni załatwiłam sobie już 5 przedmiotów - będę pisała projekty bez konieczności chodzenia na zajęcia, także skupię się już konkretnie na szukaniu pracy.
I niech ten marzec już się skończy, bo mimo 28 stopniowych upałów, plaż pełnych ludzi i atmosfery wakacji, marzę już tylko o tym, by obudzić się w mieszkaniu na Benfice, w moim nowym, single roomie i mieć problemy typu:"Co zrobimy dzisiaj na obiad" zamiast "Niech wreszcie znajdzie się ktoś do mojego pokoju"...
Narysowałam słoneczko dla Hugo o 2 w nocy bo biedak juz spał, wstaje codziennie o 6 rano do szkoły. Ponizej jego riposta...

czwartek, 12 marca 2009

25 stopni jak nic

Upalnie dzisiaj było. Załatwiam sprawy na uczelni. Wszystko pomyślnie jak na razie. Filip załatwił pracę na 3 dni, 10 euro/godzinę. Daniel dalej chory - to zapalenie ucha. Mam długi, za długi jęzor. Szukam ludzi chętnych wynajęciem double roomu 200 euro/osobę w pięknym nowym mieszkaniu. Rodzice zaczynają budowę domu. Marek zaczął chodzić bez pomocy kul. Jestem szczęśliwa, że mogę tu być. A oto zdjęcia z pobytu Karoliny i Piotrka w Lizbonie.


Wspólny dinnerek w moim mam nadzieję nowym mieszkaniu

Moje miasto

Dzień Kobiet i Spoooooorting!

Zwiedzanie

Karolina i Piotrek w Sintrze

Cała Lizbona
Winda Santa Justa

wtorek, 10 marca 2009

Morangos

Odwiozłam Karolinę i Piotrka na lotnisko i w drodze powrotnej kupiłam truskawki. Dawno nic nie smakowało mi az tak. Porównywalnie do przepysznego tortu czekoladowego, którym częstował mnie Alex( kiedy to było...). Krajowe, prosto z Algarve - czerwone, soczyste i słodkie...
Nie pisałam od dawna (Maćku, przykro mi, że nie znalazłeś nic dla siebie, to moze być trudne). Miałam gości - odwiedzili mnie Karolina i Piotrek, którzy są na Erasmusie w Anglii. Mam nadzieję, że spędzili miło czas, a ból gardła nie przeszkodzi im we wspominaniu Lizbony pozytywnie.

I piękna wiosna, wszystko kwitnie, pachnie. I najchętniej by się poszło do parku z książką, a tu trzeba załatwiać sprawy na uczelni, szukać pracy i myśleć nad sprawami mieszkaniowymi.

Ale i tak jest pięknie.

poniedziałek, 2 marca 2009

Why do all good things come to an end...

Dziękuję Ci za te miesiące. Za to, że mogłam na Ciebie liczyć w każdej sytuacji. Za te wspólne odkrywanie Lizbony, za spacery i błądzenie po ulicach Arroios, za imprezy z basenami na dachach, za "I love my people", za wsparcie w trudnych chwilach i krytykę, kiedy była potrzebna. Za Covilha, za potato-burgery i piwko na Carcavelos.

Tak jak mi kiedyś powiedziałaś "ten Erasmus to ty"...

I nie napiszę nic więcej, tylko ATE JA! I wracaj do nas, kiedy tylko będziesz mogła!