wtorek, 28 października 2008

Imprezowe reminescencje

I zeby nie było! Nie, nie zyjemy tu tylko imprezami ;-)

W lizbońskim autobusie w drodze na Bairro Alto: ja, Ola i Iwona
Klub, w którym grywa nasz współlokator Bruno (żółtka koszulka)
Niesamowicie grają!
Drugi współlokator Levi w stanie upojenia
Współlokatorka Eleni, czyli nasz sound-box :-)
A tak wyglądają imprezy na DOKACH, czyli okolice Alcantary
Tańcujemy z Olką i Michałem
Poza balowaniem pilnie się uczymy, odrabiamy prace domowe, dyskutujemy na tematy polityczne, kulturalne i ekonomiczne, kreatywnie urządzamy mieszkanie(o zgrozo!)*, pracujemy, zwiedzamy piękną Lizbonę i okolice i bardzo intensywnie uczymy się języka.
*Dzisiaj przy próbie przemeblowania, moja szafa złamała nogę i w furii wpadła na mnie. Zaskoczona, przyjęłam to nie na klatę, ale na plecy i nogę, czego skutki odczuwam w chwili pisania tego posta. Nich żyją antyki! Niech żyją sytuacje awaryjne!
PS. Madziu, dziękuję Ci za pierwszą pomoc- bez Ciebie pewnie nie udałoby mi się sprostać zadaniu...

poniedziałek, 27 października 2008

W biegu...

Ostatnio bardzo mało czasu na cokolwiek. Ciągle w biegu, ciągle załatwiamy sprawy małe i wielkie, biegamy po mieście niczym Latający Holender. Uczelnia - próba dorwania wykładowców, wybłaganie Carli, by dała Learging Agreement i papiery dotyczące studiowania na Lusofonie, liczenie punktów za przedmioty, ciągłe zmiany planu zajęć, tak by można było skupić się na bardziej konstruktywnym wykorzystaniu tygodnia (nie będę zapeszać, jak się uda, napiszę).
Załatwianie specjalnego numeru, coś na kształt naszego NIPU, otwieranie konta w portugalskim banku, oczekiwanie na pierwszy rachunek za korzystanie z prądu, gazu, wody i netu - oby nie był za wysoki!
Dzieje się dużo.
Ola robi za lizbońską przewodniczkę, ponieważ ostatnio ma wielu gości z Polski. Jak przystało na dobrą rodaczkę, zabiera przyjaciół do Belem, na Castelo, Expo itd. W zeszły weekend nasze mieszkanie pomieściło 11 osób, także rekord pobity.
Z ciekawostek, wczoraj byłam na pierwszym portugalskim dinnerze w prawdziwej lokalnej restauracji. Specjalność - oczywiście MARISCO, czyli owoce morza.

Jadłam ryż ze wszystkim, co mogło się tam znaleźć, a czego nazw zwyczajnie w świecie nie znam. Na pewno kraby, krewetki, kalmary, małże, langusty i jeszcze inne równie zaczarowane przysmaki. Miałam przyjemność spróbować także przepysznej pasty z kraba, którą serwują z malutkimi grzankami. Do tego lodowate wino, a w tle mecz Benfici :-) Idealny wieczór.
A... i zapomniałabym, po kolacji wybraliśmy się po Madzię, Olkę i Iwonę i wspólnie wylądowaliśmy w kasynie Estoril. Niesamowite, jak prosto można stracić tysiące euro. Patrzyliśmy na fruwające banknoty i wyobrażaliśmy sobie, ile miesięcy w Lizbonie moglibyśmy za nie przeżyć... :-) Na koniec wizyta w naszym ulubionym marokańskim lokalu , gdzie kosztowaliśmy niezwykle słodkich, oryginalnych herbat, siedzieliśmy na poduszkach, Ola i Iwona robiły zdjęcia, a biedny Michael niemal zasypiał na siedząco, bo miał za sobą uroczystości związane z narodowym świętem wojska.

M&M'sy i my, czyli powitanie przed kasynem

Magda, a w tle Casino Estoril

Świetnie podświetlony budynek od razu rzuca się w oczy

A tu juz herbatka w marokańskim stylu

Ola i Iwona zachwycone klimatem

Ciekawa aranzacja wnętrza sprawia, ze ma się ochotę siedzieć tam godzinami i próbować wszystkich rodzajów herbaty, palić sziszę czy pić sangriję (facet po lewej właśnie to czyni)
Dzisiaj postanowiłam odpocząć w domu. Jutro kolejna wyprawa na uczelnię, umówiłyśmy się z wykładowcą od zarządzania finansami (hurra, zaliczą mi w Polsce rachunkowość dzięki temu).
Pojawiła się wizja wycieczki w piątek na koncert Ana Free - wschodzącej gwiazdki portugalskiej. Impreza ma odbywać się gdzieś na północy kraju, kto wie, może uda mi się stanąć na chłodniejszym, ale pewnie równie urokliwym kawałku portugalskiej ziemii..

środa, 22 października 2008

Escola e muito bom!

Czyli, ze zaczęły się zajęcia. Jako, ze ciągle wprowadzam poprawki do mojego Learning Agreementu, przedmioty również bardzo często ulegają zmianom. Mój tygodniowy plan lekcji wygląda tak:

Wiem wiem, pięknie to zrobiłam :-)

Dzisiaj była środa, tak więc jak sami widzicie, uczestniczyłam w zajęciach dotyczących produkcji filmu. Bardzo miłe zaskoczenie - fantastyczny wykładowca, który pracuje w branży, świetna grupa Portugalczyków i Erasmusów, język wykładowy - wyjątkowo angielski. Doskonała atmosfera. Omawialiśmy burzliwie scenariusz, wprowadzaliśmy poprawki. Kazdy mógł powiedzieć, co mu się nie podoba, co by dodał, a co zmienił. Będziemy robić film o fascynacie teatru, który w obsesji zabija aktora. Dzisiaj równiez dzieliliśmy się obowiązkami. Zostałam wyznaczona do make-upu, takze będę miała pierwszy raz w tej dziedzinie. No i oczywiście pomogę w kwestiach produkcyjnych - na tyle, na ile pozwoli mi mój portugalski.
Zajęcia zupełnie inne niż w Polsce - prowadzone na luzie, z wieloma przerwami na kawę. Pełne wartościowych uwag i porad, z pokazami slajdów i dowcipami wykładowcy. Nabijał się dzisiaj z polskiego dubbingu - dla Portugalców to niesłychane, jak może istnieć dubbing wykonywany przez tylko jednego lektora: czyli "Czytał Lucjal Szołański" ;-) Pochwalił się tez, ze był na Camer Image i poradził wszystkim ( czterem) dziewczętom siedzącym na sali, że chcąc pracować w branzy filmowej, musimy zapomnieć o krótkich spódniczkach, głębokich dekoltach i szpilkach, poniewaz "We are all animals",powiedział wykładowca, pokazując na siebie i dwudziestu sześciu męzczyzn siedzących na sali. Było duzo śmiechu. Poznałam ciekawe strony dotyczące portugalskiej kinematografii : http://www.ica-ip.pt/, http://cpav.pt/ Znalazłam na liście operatorów obrazu Miguela - męza Erici, u której mieszkałam na samym początku.
Zajęcia trwały 4 godziny, ale były tak ciekawe, że nawet nie czułam biegnącego czasu. Wyszłam bardzo zadowolona i juz czekam na następne! To bardziej zabawa niż siedzenie i słuchanie Danusi, która dyktuje kolejną ustawę.
Jutro wybieram się do pracy na plan - kolejna telenowela wzywa. Michael znalazł mi także ogłoszenie, w którym szukają ludzi ze znajomością angielskiego i ... polskiego - praca w callcenter, także pełna optymizmu wyślę CV. Oczywiście w wersji portugalskiej :-) Jak to dobrze, że ma się portugalskich tłumaczy za przyjaciół.
Z ciekawostek, dzisiaj był kolejny dzień festiwalu filmowego DOCLISBOA i odbywał się pokaz polskich filmów krótkometrażowych. Oczywiście reprezentował nas tylko Kieślowski.
Z innych rozkosznych wiadomości: 6 listopada odwiedzi mnie kochana rodzinka i już nie mogę się doczekać! Dzisiaj przeprowadziłam następujący dialog z Jasiem przez skypa:
Ja: "Noo Jasiu, za niedługo się zobaczymy"
Jaś: "Tak, przyjedziemy do ciebie, a kiedy ty przyjedziesz do nas?"
Ja: "W lutym kochanie"
Jaś:"A jak przyjedziesz, to odwieziesz mnie do szkoły? Chcę, żebyś odwiozła mnie do szkoły"
...
Strasznie tęsknię za maluchami...

"Miejsce, gdzie ziemia się kończy, a morze zaczyna"

Dostałyśmy z Olą zaproszenie od Michaela na wspólną wycieczkę. Zabrał nas na plażę Guincho, do Cabo da Roca oraz pod Cristo Rei. Na zachodzie Portugalii ziemia urywa się nagle, sto czterdzieści metrów niżej ginąc w oceanie. Dla współczesnych tu kończy się kontynent Europy – dla starożytnych w tym miejscu kończyła się Ziemia. I wlaśnie tu, w Cabo da Roca byłam, stałam na tym mitycznym kawałku lądu. Marzyłam o tej chwili będąc jeszcze w Polsce. Czytając o pięknych portugalskich zakątkach, pragnęłam zrealizować wizję znalezienia się na najdalej wysuniętym na zachód fragmencie Europy. I udało się! I było cudownie!

Pogoda dopisała. Mimo, ze wiało jak na Kasprowym, słońce obroniło się przed chmurami i mogliśmy podziwiać przepiękne widoki. Niesamowite uczucie stać na "Końcu Świata" i wpatrywać się w horyzont. Wszystkie problemy znikają (chociaż w sumie tutaj ich nie ma), człowiek opuszcza ciało i frunie ponad wodą, mknie przez przestrzeń, wtapia się w jedno z oceanem. Tak się czułam. W podróżowaniu piękne jest to, że oswajając pewne miejsce, staje się ono twoją prywatną własnością. Nie musisz dzielić się nią z nikim. Zawsze będzie tylko twoje. Cabo da Roca stało się takim magicznym miejscem dla mnie.

P.S. Ola mogłaby być dyrektorem artystycznym - ma dziewczyna oko w robieniu zdjęć



Przy tablicy na której widnieje napis : "Miejsce, gdzie ziemia się kończy, a morze zaczyna"

Ola i jej "własny" koniec świata


Jezeli miałabym wybierać moje ulubione miejsce w Portugalii, zdecydowałabym się właśnie na Cabo da Roca oraz na plażę Guincho. To właśnie tam udaliśmy się w trójkę ostatnio. To nie jest zwyczajna plaza. Nie wiem, czy to ja byłam tak spragniona widoku oceanu, czy to powietrze, czy fale, czy przyjemna atmosfera sprawiły, że poczułam się jak dzieco biegając po piasku i mocząc stopy w wodzie. Ola i Michael patrzyli na mnie jak na wariatkę. Ba, nawet odważyli się spojrzeć na mnie pararelnie do małego chłopca oraz biegającego psa (sic!).
Było fantastycznie! To najpiękniejsza plaza, jaką w zyciu widziałam!


W takim miejscu każdy staje się dzieckiem...

Tylko ja i Ocean...

Wybrzeze w okolicach Lizbony zmienia się tak często, ze ma się wrazenie, ze podrózuje się po róznych częściach Europy. A to niemal bliźniacze plaze...



Z cyklu: Przygody Magdy z butem i przyjaciele:

1. Michael: "Magdalena, come here!"
Ja: "Hmm I'm afraid of high, maybe I'll only staying like this?"

2 minuts after...

2. Michael: "Oh.. you're so brave!
Ja: "Yes and now my shoe is damaged!"

3. Michael: "Ok, it's time to come back, get down Magdalena"
Ja: "Yeah... it's not so easy!"

4. Michael: "Let's go!I'll help you"
Ja: "Buuu I wanna die..."

5. Michael and Ola: "Hehehe and now we have no problem with Magdalena and can go back"

THE END


Na szczęście skończyło się tylko na obdartym bucie, przyjaciele nie zawiedli i nie musiałam nocować na tej wiezy. W sumie, wszystko dzięki Niemu ;-) :

"Ja i mój kumpel Dżizas" - czyli posąg Cristo Rei - gigantycznych rozmiarów posąg Chrystusa z rozłożonymi ramionami, wzorowany na Cristo Redentor w Rio de Janeiro. Stoi na południowym brzegu Tagu w Lizbonie.

Michael z kumplem.

A z góry rozciąga się przecudny widok na całą Lizbonę. Most 25 kwietnia.


Kocham to miasto!

Krótko: to był najprzyjemniejszy dzień jak dotąd. Tylko tyle...


D Z I Ę K U J Ę !

środa, 15 października 2008

Kuba w Lizbonie

Poprosiłam Kubę, aby napisał mi 10 rzeczy, które kojarzą mu się z tym miejscem. Napisał 13.
Oto lista:
1
. tanie piwo
2. podrabiane dragi
3. żurawie (dźwigi)
4. szablonowe graffiti
5. rajdowi kierowcy autobusów
6. trąbienie bez powodu (klaksony)
7. zabytkowe tramwaje
8. pomniki
9. zabawa 24/7
10. zmienna pogoda
11. nietuzinkowe stacje metra
12. luzackie społeczeństwo
13. i jeszcze te ciastka, które jedliśmy w Belem, a których nazwy nie pamiętam :)

Niech to będzie streszczeniem jego wizyty w stolicy Portugalii...
I jeszcze link do dzieła Kuby : http://pl.youtube.com/watch?v=opJAOioF2aI


Zdjęcie,które nie wymaga komentarza.


Dzielnica Belem, Kuba fotografuje pomnik odkrywców geograficznych.


Degustacja naleśników autorstwa Olusi.


W tym samym czasie co Kuba, odwiedził nas takze trener Magdy, Paweł.


Jak to określił sam Bruno: "Zdjęcie jak z magazynu dla gejów"



Ola degustuje portugalskie winko, które minutę wcześniej wylądowało na jej śnieżnobiałych spodniach :-)



Widok z zamku na starym mieście.


Urocze uliczki pod zamkniem.


Expo, czyli najdluzszy most w Europie


Oryginalnie zaprojektowane otoczenie Expo, poblizu oceanarium.


Wybraliśmy się w trójkę z Olą i Kubą na Baixa-Chiado, dopadła nas ulewa, usiedliśmy na kawę i trafilismy na demonstrację imigrantów lizbońskich.


Na plazy w Cascais wino smakuje wyjątkowo.


Spacer brzegiem oceanu.


Kuba ujarzmia byki w Belem.

Zadowolony Kuba i klasztor Hieronimitów w tle.
Praca de Comercial, czyli samo serce miasta.


Ocean sprawia, ze czas potrafi stanąć w miejscu.

Smak ciastek, których nazwy Kuba zapomniał, czyli pasteis de Belem.


Kuba, dziękuję za odwiedziny - to był wspaniały weekend!