piątek, 26 września 2008

Łał!

Kolejną imprezę z cyklu "szał baj najt with Ola" mogę uznać za udaną. Zajmuje drugie miejsce w naszym rozrywkowym rankingu. Chciałam napisać o zabawach w szpiegów z Krainy Deszczowców, o kartkach na darmowe drinki, które dostawałyśmy przy każdej okazji, o rozmowie z przesympatycznymi chłopcami z Porto, o smaku gorących bagietek i jajecznicy z cebulką o 8 rano.
Ale nie napiszę, bo to wszystko - te przyjemne słowa - tracą swoją magię w zderzeniu z tym, co przeczytałam dzisiaj po południu. Uwierzcie mi Kochani, ten facet naprawdę rozwinął literackie skrzydła i mam wrażenie, że kiedyś wysoooko doleci. Z dnia na dzień zaskakuje mnie swoją pisaniną i coraz chętniej wSTUKuję adres jego bloga. Szczerze mówiąc, czasem czuję się zwyczajnie głupio, bo moje opisy życia w Lizbonie bledną w konfrontacji z jego błyskotliwymi spostrzezeniami na temat warszawskiej rzeczywistości. W dodatku ubrane są w oryginalną formę.
Chciałabym podzielić się z Wami tym, co sprawiło mi tyle radości dzisiejszego leniwego po południa. Niech to będzie taka prezentacja twórczości mojego przyjaciela, z którego jestem bardzo dumna:
"Powiadają, że obietnice to czyny, a nie słowa...
Obiecałem sobie, że na tym blogu nigdy nie zamieszczę "tekstu" z cyklu "jak minął mi dzień".
Obiecałem, ale ostatnimi czasy nauczyłem się także, że obietnice, przyżeczenia i cała reszta tego typu są nic nie warte we współczesnym świecie - wsród współczesnych ludzi.
Dla wielu osób są to tylko bezużyteczne relikty, wyświechtane zabawki lingwistyczne, które fajnie brzmią...
są to tylko słowa, mające budowac iluzoryczną więź z drugą osobą.
Dlatego i ja łamię obietnicę daną Wam i sobie, zdradzając w ten sposób wszystkie własne zasady, całą godnośc i resztki honoru pozostałe we mnie.
ZDRADZAM WAS - w ten przyjemny, ironiczny, żartobliwy sposób... z przymrużeniem oka.
Napiszę wam jak minął mi dzień :)
CO MI SIĘ PRZYDARZYŁO?
Miałem wolny dzień...
był wtorek...
miałem wolne we wtorek...
w-o-l-n-e...
Od pracy, od ludzi i samego siebie.
Siebie... czasem i od tego trzeba odpocząc...
przestac myślec,
skupic się na odruchach bezwarunkowych podtrzymujących podstawowe funkcje życiowe,
pozostawic własne ciało bez siebie.
Miałem wolny dzień - wtorek - lubię wolne dni (z umiarem).
Po porannej toalecie i kilku godzinach oglądania filmów stwierdziłem, że trzeba wziąć się w garśc.
Postanowiłem zatem ("zatem" - jak ja nienawidzę tego słowa)...
WRÓC
Postanowiłem więc zrobic to co większośc obywateli Naszego cudownego kraju gdy ma wolne (niekoniecznie we wtorek).
Wybrałem się do centrum handlowego.
Plan był prosty - zrobic tam wszystko co powinienem, bedąc w tym miejscu (tudzież tamtym).
Sporządziłem listę:
1 ciuchy
2 naiwnośc
3 market palace
4 uczta bogów
5 kino
6 replay
7 relaks
8 powrót
Jak mi poszło?
1 ciuchy
Głównie to sprowadziło mnie do jednej z tych syntetycznych, zimnych świątyń funkcjonalności wzniesionych dla bogów próżności i alienacji.
Skorzystałem zatem z cudownej promocji - KUP PARĘ JEANSÓW, A SWOJE STARE, WYSŁUŻONE MOŻESZ ZATRZYMAC - skorzystałem - ODHACZONE.
2 naiwnośc
Zalegające centra handlowe licealistki - szczerzące się do wszystkich, popijające "colę light" i oceniające ludzi po masywności ich tyłka, tudzież portfela w tylnej kieszeni - odpowiedziałem uśmiechem gromadce na ich usmiech - ODHACZONE.
3 market palace
Co tu dużo mówic zrobiłem zakupy w carefourze.
Cztery rzeczy: pizza, ośmiopak Żywca, ananas i Cola.
Czekałem 25 minut w kolejce - wytrzymałem - ODHACZONE.
4 uczta bogów
Hostia - rzecz święta - moja nazywała się Big Mac... i była wyśmienita - wedle zasady: "moje ciało nie jest świątynią, tylko placem zabaw" -ODHACZONE.
5 kino
W tym przypadku beznadziejna, tępa komedia, jedna z tych żenujących, zawstydzających cię wulgarnością, prostotą i tępotą - zawstydzająca Cię tym, że się jednak śmiejesz - śmiałem się do rozpuku - ODHACZONE.
6 replay
A może tak bluza i koszulka do spodni - kupiłem - ODHACZONE .
7 relaks
Dla mnie prosta sprawa... Usiadłem w rogu jednej z tych bezimiennych knajpek, starających się zachowac charakter, a w rzeczywistości będącą kopią kopi kopi projektu znanengo projektanta "sieciówek" i...
-podeszła kelnerka
- podała menu
- zamówiłem piwo:
"Jednego Carlsberga Poproszę".
- zabrała kartę - bez słowa:
"... ..."
Powinienem poczuc w tej chwili wtręt do siebie, że nie poprosiłem o polecaną przez nią sałatkę Dela Coza, ale naprzeciw mnie siedziała cudowna szatynka o oczach bardziej zielonych niż Bieszczady późnym czerwcem.
Oczywiście siedziała stolik dalej.
Czytała książkę.
Zauważyłem ją odrazu.
Ona mnie po chwili.
Przewracała stronice raz po raz spoglądając na mnie.
Odpowiadałem - spojrzeniami.
Zerkaliśmy tak na siebie przez jakieś 15 minut - ni to przypadkiem, ni to podświadomie, wymuszjąc na sobie jakiś przyjazny gest, w stylu: "podejdź", "proszę".
Uwierzcie mi w takich chwilach odległośc dwóch metrów poprzecinana niepewnością, wyobrażeniami i kreacją siebie, zdaje się rozciągac w kilometry.
Zrobiłem to co uważałem za słuszne zacząłem czytac "Księgę jesiennych Demonów" - ODHACZONE.
8 powrót
Był to wtorek, miałem wolne, a więc padało.
Wyszedłem.
Padało (chyba się potarzam, ale naprawdę lało jak z cebra).
Pod wiatą centrum handlowego, pod koniuszkami jego palców ustawiła sie gromadka palczy - "palaczy", czyli i mnie - też.
Każda z osób gapiła się beznamiętnie w przestrzeń przed sobą - bez wyrazu, bez celu - z natchnieniem wętkniętym pomiędzy "wskazujący", a "fuck off" prawej dłoni.
Dopiero po chwili go dostrzegłem - tańczącego pomiędzy kubłami na śmieci.
Poruszał się od śmietnika do śmietnika, wybierając niedopałki, którymi mógłby nakarmic RAKA, którego nigdy nie miał, nie ma i nie będzie miał (bo takie rzeczy zdarzają się tylko ludziom, którzy mają coś do stracenia).
Nikt go nie widział...
i on nikogo...
liczyły sie tylko kolejne cztery milimetry tytoniu, które znajdzie w kolejnej popielniczce.
Wyszedłem na deszcz.
Podszedłem do niego i zaoferowałem papierosa...
Tylko raz spojrzał mi w oczy - mówiąc dziękuję - cały czas skanował mi dłoń w niedowierzaniu...
Ale gdy spojrzeliśmy sobie w oczy ujrzałem więcej prawdy, niż w źrenicach tysięcy osób, które mijałem tego wieczoru w "shoping mall".
W tej jednej chwili zdałem sobie sprawę, że czułem się tam bardziej samotnie - wśród bezimiennych, pustych spojrzeń - niż siedząc samemu w mieszkalni...
Wróciłem - ODHACZONE.
PS.
AD. 7 RELAKS
Miała na imię Ewa.
28 lat.
Czytała Toma Clancyiego.
Nie lubi mięsa z indyka i kaczki.
Lubi dziwne filmy.
Fajnie - delikatnie się uśmiecha - a jednak całą sobą.
W środę się rozpłakała..."

2 komentarze:

GAD pisze...

Wszystko dzięki Tobie Przyjaciółko.
Dzięki wspólnym rozmowom.
Chwilom ciszy.
Śmiechowi, łzom, złości...
To Ty pozwoliłaś mi dostrzec to coś, co zawsze miałem w sobie...
Wydobyłaś to... teraz płynę na tym z wiatrem w żaglach...
Wypływam na otwarte morze nowych oczekiwań...
AHOJ i do zobaczenia
Dziękuję Przyjaciółko

dioblica pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.