poniedziałek, 1 września 2008

NÓS VAMOS A PRAIA


Będę z Wami szczera: nie tylko Jasiu myli most z oceanem. Równiez autorka tego bloga wykazała się nie lada błyskotliwością i tylko wydawało jej się, że widziała juz ocean. Jej wyimaginowany obraz Atlantyku z nieskrywaną satysfakcją zmazał Chico, który wczuł się w rolę nauczyciela i boleśnie oznajmił, że to, co wydało się oceanem, w rzeczywistości było ... (nie, nie mostem Jasiu:P) ... rzeką Tag. W tej sytuacji nalezy się Wam sprostowanie: w Cascais nie kąpałam się w lodowatym oceanie, ale w rzece, która dopiero zmierza w kierunku wielkiej wody.
Cóż, błądzić jest rzeczą ludzką. Mogę jednak bez cienia wątpliwości powiedzieć, że dwa ostatnie dni spędziłam nad oceanem. Prawdziwym, wielkim, mokrym Oceanem Atlantyckim. W miejscowości Costa da Caparica - na ulubionej plazy Chico.
Miasteczko oddalone jest od centrum Lizbony około 15 kilometrów. Żeby się tam znaleźć, musieliśmy dostać się na most 25 kwietnia i przedostać na drugą stronę. Jadąc tą niesamowitą konstrukcją, podziwiałam wspaniałą panoramę miasta, wszystko z góry wygląda jak z pocztówek. Chico zaplanował rewelacyjną wycieczkę, której pierwszym punktem było zwiedzenie ogrodów w pobliżu Muzeum Gulbenkiana. Do samego muzeum jeszcze się nie wybrałam, ale myślę, że udam się tam w następną niedzielę, ponieważ to właśnie ten dzień tygodnia kusi darmowymi wejściami do prawie każdego muzeum w Lizbonie. Ogrody to bardzo urokliwe miejsce - rewelacyjnie zaprojektowane stawy, różne gatunki palm, krzewów, zwierzęta, które zobaczyc mozna w kazym miejscu.

Na pewno wrócę tam z ksiązką.


Idealne miejsce na relaks...
Drugim przystankiem była Belem - jedna z najbardziej popularnych dzielnic Lizbony. Ta zachodnia część miasta, położona w pobliżu ujścia Tagu do Oceanu Atlantyckiego, znajduje się od centrum miasta około 6 kilometrów. Belém to po portugalsku Betlejem. Chico jak zwykle rozpoczął lekcję historii i dowiedziałam się, że był to główny port stolicy w czasach świetności portugalskiego imperium kolonialnego. Żeby niczego nie przekłamać, postanowiłam poczytać jeszcze o Belem. I tak, w 1497 wyruszyła stamtąd przełomowa wyprawa Vasco da Gamy. W podzięce za przetarcie morskiego szlaku do Indii postawiono tam w latach 1502-51 wystawny Klasztor Hieronimitów, uważany za szczytowe osiągnięcie architektury manuelińskiej.


Klasztor pełni funkcję portugalskiego panteonu - pochowano w nim samego Vasco da Gamę, narodowego wieszcza Luísa de Camões, a także wybitnego poetę modernizmu Fernando Pessoę. W dzielnicy znajduje się również turystyczna wizytówka miasta - Wieża Belém, strzegąca niegdyś wejścia do portu. W wyniku silnego trzęsienia ziemi w 1755 roku, ta charakterystyczna budowla przesunęła się ze środka rzeki na jej prawy brzeg. Oba zabytki od 1983 roku figurują na Liście światowego dziedzictwa UNESCO.

Spośród pozostałych atrakcji turystycznych w okolicy na uwagę zasługuje XVIII-wieczny Pałac Belém,w którym urzęduje na co dzień prezydent Portugalii.
Z Belém wywodzi się Pastel de Nata, najpopularniejsze portugalskie ciasto. Swoją siedzibę ma tam również czterokrotny mistrz kraju w piłce nożnej, CF Belenenses.
Nie być w Belem to grzech. To miejsce jest niezwykłe. Pełne śladów minionych epok, pełne klimatu.


















Pogoda była delikatnie mówiąc dziwaczna: upał, gorące słońce, którego jednak nie było widać, ponieważ całe miasto ogarnęła mgła. Poszwędaliśmy się po ogrodach Belem, widziałam Pałac Prezydencki, słynną ciastkarnię (to właśnie te słodkości jem na śniadanie), odwiedziliśmy Wieżę Belem i Klasztor Hieronimitów. Nie wchodziliśmy do środka, ponieważ stwierdziłam, że wybiorę się tam nieco później, może z kimś, kto mnie odwiedzi już niedługo.


















Zobaczywszy ogrody i Belem, moglismy spokojnie pojechać w kierunku plaży. Mijaliśmy drzewa z ogromnymi cytrynami, typowe białe domy, palmy, kabriolety, w których beztrosko mknęli przystojny egzotyczni mężczyźni ze swoimi cudownie brązowymi kobietami.

Pogoda nadal nie sprzyjała opalaniu - czułam się jak w jakimś przedziwnym śnie - cała we mgle. Jednak, gdy dotarliśmy nad ocean, wiatr wygrał wojnę z gęstym mlekiem unoszącym się nad wodą i moglismy się cieszyć pięknym, gorącym słońcem. Po raz pierwszy kąpałam się w tak ogromnych falach. Dorośli jak dzieci skakali, próbując przechytrzyć Posejdona. Chico miał rację: ta plaża była wyjątkowa- z jednej strony widok na góry, z drugiej na Lizbonę. Wszędzie przestrzeń - zupełnie inaczej niż w Cascais. Miałam też okazję po raz pierwszy spotkać prawdziwych surferów, widziałam jak wygląda lekcja pływania na desce i chyba też się skuszę.















Tak jak lubię najbardziej: egzotyka za oknem i wiatr we włosach...
Jazda przez most 25 kwietnia...
Kilkadziesiąt metrów ponad wodą...
A zza szyby samochodu cała Lizbona...

Na koniec zdjęcia z serii: Plażowo...
SURFERSKA PRZEBIEŻKA
W WALCE Z FALAMI
MAŁY SURFER
MOTYLEK














PORTUGALSKI SŁONECZNY PATROL

3 komentarze:

dioblica pisze...

eeej!!! ja nie pomyliłam mostu z oceanem! Powiedziałam że myślalam że Ty pomyliłaś, małpo:P sobie wypraszam:P

Anonimowy pisze...

Magda a Ciebie cos na tej plazy nie widac czyzbys gdzies sie schowala?:P

mag.o pisze...

Ja robiłam zdjęcia:P Ok, następnym razem obiecuję, wrzucę jakiś autoportret.