sobota, 25 kwietnia 2009

25 de Abril SEMPRE

Z okazji Rewolucji Goździków Parlament Portugalii postanowił otworzyć swoje drzwi dla społeczeństwa. I tym sposobem udało mi się zobaczyć portugalski sejm i senat.
Przepiękny budynek i historyczne wnętrze robi wrażenie. Spacerując korytarzami parlamentu, czułam historię. Szczególnie teraz, kiedy przeczytałam książkę o losach tego kraju i już niektóre nazwiska nie są dla mnie chińszczyzną.
Ach, jak dzisiaj politycznie. Ach, niech żyje 25 de Abril! ZAWSZE!

















Viva 25 de Abril!

Dzisiaj Portugalczycy świętowali 35 rocznicę REWOLUCJI GOŹDZIKÓW.

Bezkrwawa (prawie bo zginęły 4 osoby) Revolução dos Cravos miala za zadanie obalenie dyktatury. Ówczesnym premierem był następca Salazara -Marcelo Caetano.
Do rozpoczęcia rewolucji przyczyniły się dwa znaki dane narodowi, znaki muzyczne. Pierwszy to otwór "E depois do adeus" śpiewany 6 kwietnia na Eurowizji przez Paulo de Carvalho. A drugi to otwór śpiewany przez zakazana wówczas piosenkarkę Zeca Afonso, "Grândola, Vila Morena", którą usłyszeli Portugalczycy z jednej ze stacji radiowej o 12.15 25kwietnia 1974 roku.
Był to ostateczny sygnał do rozpoczęcia rewolucji. Sześć godzin później dyktator ustąpił i choć stacje radiowe namawiały społeczność do pozostania w domach, tysiące Portugalczyków wylęgło na ulice i skupiło się na targu kwiatowym. Właśnie był sezon na goździki. Żołnierze wkładali sobie te kwiaty w lufy karabinów na znak zjednoczenia z Rewolucjonistami. Moment ten był transmitowany przez stacje telewizyjne w wielu krajach Europy. Premier i Prezydent czmychnęli do Brazylii i tylko ten drugi powrócił po kilku latach do kraju *
Rewolucja oprócz obalenia Caetano przyniosła dekolonizację portugalskich posiadłości w Afryce i Azji. Wydarzenia te zapoczątkowały proces demokratyzacji systemu politycznego w tym kraju.

Żałuję, że nie wstałam na paradę. Udało się to na szczęście Asi, której zdjęcia zamieszczam na blogu. Zaskakują symbole na flagach, podobizny i hasła. Ogrom ludzi i ich szczera radość także.
Jak to ujęła trafnie Asia, u nas na paradach z okazji świąt narodowych zawsze panuje nadęta atmosfera, są przemowy głów państwa, hymny, marsze, wojsko. Tutaj tego nie było. Wszystko wyglądało niesamowicie naturalnie, kolorowo i radośnie. Dzieci, starsi ludzie, organizacje gejowskie, komuniści, socjaliści... wszyscy razem zjednoczeni z flagami w rękach we wspólnym marszu alejami Lizbony. Niesamowite wydarzenie, niesamowite zdjęcia.




























* bardzo zgrabny skrót wydarzeń znaleziony na forum portugalia-online

środa, 22 kwietnia 2009

Fresh!

Francuzi wyjechali. Od ponad dwóch tygodni w naszym (naszym!) mieszkaniu koczowali (okey!gościli) znajomi Hugo z jego ojczyzny. Najpierw przylecieli chłopcy. Było ich pięciu i byli bardzo grzeczni. W wieku naszego współlokatora, czyli dziewiętnastki, aczkolwiek wyglądali i zachowywali się w moim i Asi odczucia na znacznie mniej. W porównaniu z polskimi kolegami, naprawdę harcerze :-) W łóżeczkach przed 23, zmywali po sobie, ani razu nie widzieliśmy ich pijanych, ba, nawet nam sprzątali w mieszkaniu regularnie! Co prawda zostawili po sobie zepsutą kanapę, ale generalnie nie spowodowało to negatywnego wspomnienia.
Później przyleciały dwie dziewczyny. I to było zderzenie z rzeczywistością. Także 19-stki, ale tak zmanierowane, że odliczaliśmy dni do ich wyjazdu. A nie był on oczywisty.
Jakże wielkie było nasze zdziwienie, kiedy pewnego dnia w naszym salonie zobaczyliśmy kolejne walizki. Okazało się, że przyleciała kolejna ( trzecia!) wycieczka z Francji. Na szczęście dwie rozszczekane panienki udały się do domu. Została czwórka. Trzy dziewczyny i jeden chłopak. Nie byli źli, ale jak to trafnie oceniła Asia, "my byliśmy już trochę uprzedzeni". A po takim czasie być mogliśmy.
I nastała środa. Obudziłam się w pustym od gości mieszkaniu. Jakaż ulga i cisza!
Po wielkich porządkach znowu czujemy się wspaniale. Jakoś tu świeżo!
***

Kupiłyśmy z Asią bilety do Madrytu na 7 maja w bardzo niskiej cenie, bo tylko 15 euro. Przed chwilą dostałam propozycję wyjazdu samochodem z przyjaciółmi Daniela do... Madrytu weekend wcześniej. I cóż... pojadę dwa razy. Najpierw na FUN, a później na ZWIEDZANKO.
***

Trzymaj się brat :*

poniedziałek, 20 kwietnia 2009

Niecierpliwcy!

No dobrze już dobrze, napiszę coś dzisiaj: ŻYJĘ.

Nie zamarzłam.

Oluś, naprawdę piszę projekty(!).

Czytam rewelacyjną książkę Martina Page'a "The fist global village. How Portugal changed the world". Jak ją skończę, na pewno dowiecie się kilku przeciekawych faktów z historii Portugalii.

Z nowości: troszkę się ociepliło, przeszłam grypę jelitową, postanowiłam się solidnie zabrać za pisanie licencjatu i najprawdopodobniej na wakacje pojedziemy nad Gibraltar.

Wszystkim polecam blogi Maćka, który mieszka w Porto i ma na swoim koncie niesamowite podróże: http://porciak.no.sapo.pt

wtorek, 14 kwietnia 2009

Frioooooo!

Kwiecień to najgorszy miesiąc "pogodowy" w Portugalii. Siedzę w pokoju, grzejnik ustawiony na maksa, a przed nosem miseczka gorącej zupy z abobry. Zazdroszczę słońca w Polsce!

niedziela, 12 kwietnia 2009

FELIZ PASCOA!


Wesołego Jajka życzą mieszkańcy Rua Maria Veleda!





Piekło-Niebo, czyli my na północy Portugalii

Czwartek, 09.04.2009
Pomarańczowe dachy, metalowe płoty, a za nimi koty. Szare, bure, uśmiechnięte. Góry wysokie i strasznie zielone, ale zamiast polskich sosen i świerków – palmy. Jestem z „meu amor” na północy Portugalii, w wiosce Nespereira Alta. Urodził się tu tata Daniela. Bardzo malownicze tereny. W pobliżu większe Sao Pedro do Sul oraz jeszcze większe Viseu. To ponad 300 kilometrów od Lizbony. Przypomina mi nieco Covilha, miasteczko w górach, w którym byłyśmy z Olą. Wyjechaliśmy wczoraj o 10 rano, z kanapkami z serem i nadzieją, że spędzimy trochę czasu razem. Im dalej stolicy, tym bardziej uświadamiam sobie, jak niewiele tu jeszcze widziałam. Jechaliśmy cztery godziny, mijaliśmy piękne lasy, pola z wiatrakami i urocze miasteczka. Jestem pod ogromnym wrażeniem tych malowniczych domków z ławeczkami w ogródkach. A na nich starszych ludzi z szerokimi uśmiechami. Cafeterie, w których zawsze zobaczyć można ludzi. Mają na wszystko czas, siedzą, piją kawę, dyskutują. Widać, że są zwyczajnie szczęśliwi.


Pierwszym miejscem do którego dotarliśmy była Conimbriga. To jedaj z największych osad Rzymian poza terenem cesarstwa. To zachowane ruiny przedstawiające budynki, ogrody, place i fontanny, a także fragment rzeczywistej drogi, która stanowiła niegdyś jeden ze szlaków handlowych biegnących z Italii na zachód Europy. Niesamowite kamienne rozwiązania oraz łaźnie i kanały świadczą o szerokiej wiedzy ówczesnych konstruktorów, a zachowane mozaiki i wzory podkreślają ich dbałość o gusta artystyczne. Współcześni archeolodzy podkreślają, że odkryte ruiny to zaledwie ok. 10% całości, reszta zapomniana wciąż leży zasypana ziemią, przykryta wsiami i biegnącymi nieopodal autostradami. Wszędzie tam skrywają się szczątki cywilizacji sprzed 2 i więcej tysięcy lat.




Po drodze minęliśmy Coimbrę. Zanim stolicą i rezydencją monarchów Portugalii stała się Lizbona, przez długie wieki była nią właśnie Coimbra. Nazywana się „miastem intelektualistów” ( teraz rozumiem, dlaczego pewna osoba tak doskonale się tu czuła ;) To jeden z najstarszych ośrodków uniwersyteckich w Europie. Uniwersytet został założony w 1290 roku i przez długi czas był jedynym w kraju. Minęliśmy Coimbrę, zostawiając ją po naszej prawej stronie z obietnicą, że wjedziemy do miasta w drodze powrotnej. Wczoraj było już późno i byliśmy zmęczeni zwiedzaniem Conimbrigii. Poza tym czekało mnie poznanie miasteczka taty Daniela.

Zaczęliśmy od centrum S. Pedro do Sul. To niewielke miasteczko, z centrum, które obeszliśmy w 20 minut robiąc kółko. Jest rzeka Vouga. Urokliwe domy, kościółki z niebieskimi płytkami ceramicznymi i otwarte karczmy, gdzie wszędzie mnóstwo mężczyzn pijących porto i rozmawiających o piłce nożnej. Zaczęło padać, więc wstąpiliśmy na kawę. Oczywiście w kafeterii oglądaliśmy niechcący telenowelę. Większa część lokalu widocznie żyła fabułą ;-) Moim największym zaskoczeniem była tzw. BARBEARIA. Daniel nauczył mnie jeszcze kilka miesięcy temu, że broda to „barba”, także domyśliłam się, że pod tą tajemniczą nazwą kryje się coś podobnego. W środku starszy mężczyzna z brzytwą – obrazek niczym ze starego filmu.




Kiedy zobaczyłam miasteczko, Daniel postanowił pokazać mi tzw. TERMY S.PEDRO DO SUL. To gorące źródła – słynna atrakcja tych terenów. Przyjeżdżają tu turyści z całej Portugalii, by zakosztować kąpieli w gorącej wodzie o działaniu leczniczym. Spacerowaliśmy wzdłuż rzeki Vouga ( nie mylić z magazynem o modzie). Niesamowite wrażenie zrobiły na mnie wrzosy, kwitnące na fioletowo. Pachniały nieziemsko. Czułam się chwilę jak w Górkach u dziadka. Rzeka, drzewa, mosty. Tylko palmy nie wiadomo skąd pojawiały się co chwilę na horyzoncie. Abstrakcyjnie lokując się na tym obrazku.
Zaczęło znowu padać ( uwierzcie lub nie, widzieliśmy grad!), postanowiliśmy wjechać na szczyt pewnej góry z nadzieją, że pogoda się uspokoi i będziemy mogli dalej rozkoszować się piękną przyrodą wokół. Niestety deszcz nie chciał nas słuchać i dalej dawał z siebie wszystko. A szkoda, bo widoki byłyby przecudne. W drodze powrotnej zrobiliśmy zakupy i udaliśmy się do domu. Chcieliśmy zrobić naleśniki ( na parapetówce zrobiłyśmy 50 sztuk, dzisiaj nie udało się ani jednego), wszystko przez jakąś dziwaczną mąkę z proszkiem do pieczenia. Nie mogłam przeboleć. Pocieszyliśmy się kanapkami i lodami z orzechami włoskimi. Jutro amor planuje pokazać mi jakąś słynną górę i cmentarz. ( Wciąż nie potrafi zrozumieć, jak mogę lubić spacery po cmentarzach i jak można zachwycać się niektórymi grobami). Wizyta w sam raz na Wielki Piątek.
Zostajemy tu do soboty, w niedzielę uroczysty lunch w domu Daniela.






Piątek, 10.04.2009
W Wielki Piątek widzieliśmy wszystko: słońce, deszcz, silny wiatr, grad i nawet tęczę.

Najpierw udaliśmy się do piekła, by później znaleźć się w raju. Ale od początku…
Naszym pierwszym punktem widokowym była góra Sao Macario(1052 m.n.p.m.) Im wyżej się wznosiliśmy, tym silniejszy wiał wiatr i traciliśmy widoczność. Na szczęście udało mi się zrobić trochę zdjęć – bo widoki zapierały dech w piersiach. Ogromna przestrzeń, skały, różne odcienie zieleni. Na niemal każdym szczycie w Portugalii znajduje się kapliczka. Była i tu. I był bałwan! Tak! Trafiliśmy na śnieg i opuszczonego przez kogoś bałwana. Daniel nie powstrzymał się od zabawy. Jako, że czuliśmy, że wiatr prawie urywa nam głowy ( a Magda ubrała kieckę), postanowiliśmy wrócić do auta i pojechać dalej. Znaleźliśmy kierunkowskaz „Portal do Inferno” co w wolnym tłumaczeniu znaczy tyle, co WEJŚCIE DO PIEKIEŁ. Jakże interesująca nazwa – zainspirowała nas do udania się do owego wejścia. Jechaliśmy i jechaliśmy, droga nie miała końca, a mgła stawała się coraz bardziej gęsta. Zwątpiliśmy, gdy nie widzieliśmy już nawet drogi. Daniel obiecał, że wrócimy tu latem. Widoki na pewno będą niesamowite, bo dużo tu szczelin skalnych, przepaści i ogromnej przestrzeni. Nie mówiąc już kolorach, a te zachwycają różnorodnością. Miesza się pomarańcz roślin z zielenią traw i bielą skał. Fiolet wrzosów ślicznie współgra z brązem ziemi i żółcią kwiatów. Niczym malowidło.




Pierwsza połowa dnia to zdecydowanie góry. Druga to Viseu. Szczerze mówiąc poza pysznym crossaint z czekoladą i galao, nie było tu nic ciekawego. To miasto trochę większe niż Mikołów, w którym zobaczyłam resztki muru obronnego i dwa ładne kościoły. Wielki Piątek, więc był czas na modlitwę, widziałam jak wygląda tradycyjna portugalska spowiedź bez konfesjonału. Przespacerowaliśmy się także wąskimi uliczkami Viseu. Oczywiście zaczęło znowu padać, więc uciekliśmy ponownie do samochodu. W drodze powrotnej do domu, widzieliśmy prześliczną tęczę – 5 minut przed przejechaniem przez uroczą wioskę Paraiso – co znaczy Raj. Daniel stwierdził, że dzisiaj było wszystko: od piekła – do nieba, od deszczu – po słońce.


Sobota, 11.04.2009
Wracamy. Po drodze wstępujemy do Coimbry zgodnie z planem.
Nie mieliśmy zbyt wiele czasu na zwiedzanie, ale poczuliśmy klimat miasta. Zjedliśmy obiad w restauracji na jednej z wąskich uliczek dolnego miasta, przespacerowaliśmy się Praca do Comercio i wypiliśmy kawę przy gotyckiej katedrze. Piękna rzeka dodaje uroku Coimbrze, a mosty i doki zachęcają do spędzenia tam czasu. Widzieliśmy Portugalię w miniaturze, stary uniwersytet i zabytkowe kościoły.






Wyjazd bardzo udany, zobaczyłam strasznie dużo ciekawych miejsc w ciągu tych czterech dni. Moimi niezrealizowanymi jak dotąd portugalskimi marzeniami podróżniczymi pozostają Porto, Madeira i Algarve. Ale...wszystko przede mną...

wtorek, 7 kwietnia 2009

Na spontanie!

Dwie godziny temu postanowiliśmy z Danielem pojechać na wakacje. Trwają wakacje świąteczne, więc jest czas.
Wybieramy się do São Pedro do Sul, miasteczka połozonego w poblizu Viseu ( północ Portugalii ) , gdzie rodzina Dana ma dom.
Wrócimy w sobotę, także szykujcie się na relację z wycieczki ;-)

PS. Link do strony miasta: http://www.cm-spsul.pt/galeria.asp

poniedziałek, 6 kwietnia 2009

2:21

Rewelacyjne zdjęcia autorstwa Joanny. Wspomnienie parapetówki.