wtorek, 14 października 2008

Na portugalskim planie

Wszystko zaczęło się od tego, że kochany Bruno dał nam adres kobiety z agencji NBP. Wysłalismy z Levim maila z informacjami o nas oraz załączyliśmy zdjęcia: twarzy i całej sylwetki.
Nie spodziewałam się tak szybkiej reakcji. Juz na drugi dzień miałam telefon z informacją, że jest dla mnie praca.
Pierwszy raz był trudny, bo pojechałam sama. Nie znając portugalskiego prawie wcale (nie licząc podstawowych zwrotów typu "Nazywam się Magdalena", "Jestem Polką" czy "Jest gorąco"). Nie wiedząc, dokąd jedziemy, nawet nie wiedząc jak wygląda ekipa, która miała na mnie czekać. Czysta improwizacja.
Zastosowałam technikę: 'szybkie poznanie' w celu zyskania prywatnego tłumacza. Miał na imię Ricardo i też był statystą. Pojechaliśmy vanem jakieś 30 km od Lizbony do malowniczego parku w jakimś małym miasteczku. 12 statystów: 6 kobiet i 6 męzczyzn. Miałam oko, bo po angielsku umiał umówić tylko Ricardo i jedna dziewczyna, która szybko się ulotniła, gdyz miała tylko jedną scenę do zagrania.
Piękne uczucie: być w środku swojego rodzaju mitologii - bo telenowele obrosły juz przeciez w stereotypy. Zjawiskowa latynoska piękność Luz Maria, atrakcyjny Jose Armando Alfonso de Macho, południowy temperament, walki o kobietę i krew na ustach. Cudne!
Siedziałam przy stoliku na tarasie, udawałam, ze piję sok i nie mogłam się powstrzymać od śmiechu. Uwierzcie, te telenowele są komiczne - na żywo wyglądają jeszcze zabawniej niż w telewizji. Pierwszy raz polegał na "odegraniu" roli gościa restauracji. W różnych kombinacjach siadalismy przy stolikach, rozmawialiśmy, zamawialiśmy obiad, wznosiliśmy toasty (port. "Anoce!"- "Na zdrowie"). Ricardo grał kelnera, więc było zabawnie, bo ciągle proponował tą samą zupę. Najciekawiej było rozmawiać z pewną starszą portugalską panią, która ni w ząb nie umiała angielskiego. Przez 15 minut siedziałyśmy wpatrując się w siebie i mówiąc: " Sim.. Sumol e muito bom","Faz calor" czy "Eu sou polaca" - czyli "Tak.. Sumol(sok) jest bardzo dobry", "Jest gorąco" czy "Jestem Polką". Czysta komedia.
Podobnie jak w polskich realiach organizacja na planie była średnia. Bywało, że tą samą scenę powtarzaliśmy 5 razy, bo aktor zapomniał tekstu. Sic! Jaki aktor, przecież to nawet nie był człowiek po szkole, tylko były model, na którego widok piszczały wszystkie statystki. Hehe, widać, go to łechtało, bo chodził niczym paw i bardzo był zdziwiony, że ja nie reaguję jakoś entuzjastycznie na jego spojrzenia. Udało mi się, bo miałam darmowy obiadek. I to nie byle jaki, bo grill z trzema rodzajami mięska, sałatkami, ryżem i innymi typowymi przekąskami, a na deser ryż z cynamonem na słodko i mus czekoladowy. Do picia cała skrzynia napojów owocowych, Coca-Coli, piwa czy sangrii. Biedna studentka z Polski miała okazję napełnić żołądek do pełna.
Za drugim razem pojechałam już z Levim. Czułam się pewniej, bo zawsze mogłam liczyć na jego pomoc. Znowu graliśmy gości siedzących w restauracji, ale tym razem była to burżujska knajpa dla eleganckich very important people. Dyzurny planu ochrzcił nas mianem "This very nice couple" i ustawiał na pierwszym planie każdej sceny. Tym razem mieliśmy wazną rzecz do zrobienia, ponieważ wraz z rozwojem akcji ( sic!) nawiązała sie bójka między Alfonso(kochankiem Rity), a Pablo (mężem Rity). Niczym byki z pianą na ustach walczyli o względy pięknej latynoskiej seks-bomby. Była krew, był pot i łzy. Jak przystało na prawdziwą portugalską telenowelę. Levi musiał przytrzymywać kochanka Rity, a ja udawałam przerażoną. Tytuł tej przeambitnej produkcji to "Olhos nos Olhos", czyli "Oko w oko" ( Tak wiem wiem, tez mi się kojarzy z Olchą). Odtwórcy głównych ról bardzo wczuwali się w scenach walki, guziki fruwały, panie charakteryzatorki biegały z suszarkami do włosów i nawiewały na plecy Alfonsa, który po każdym dublu był zlany potem. Kolejny dobry lunch, tym razem krewetki, ryż i sałatka. Ponoć nie było najlepsze według Portugalczyków, mnie jednak smakowało. Wrócilismy dopiero wieczorem - to był strasznie długi i męczący dzień. Poznałam Juao - przezabawnego chłopaka z Lizbony, który rozśmieszał całą ekipę. Wracaliśmy z Levim właśnie z Juao samochodem. Po drodze zgubiliśmy się chyba z 5 razy, ale finalnie dotarlismy pod nasz blok.
Już sądziłam, że następna praca na planie odbędzie się za jakiś czas, kiedy zadzwoniła kobitka z agencji i zapytała, czy jestem dostępna w poniedziałek. Zgodziłam się. Stawka większa i rola nieco trudniejsza. Grałam fotografa, który wraz z innymi reporterami i operatorem kamery, przybywa pod dom jakiegoś żołnierza, któremu właśnie zabili matkę, czy coś w tym stylu. Żołnierz był niczego sobie.
Ten dzień na planie był strasznie przyjemny, bo znałam już wiele osób i nie czułam się wyalienowana. Oczywiście jak na Portugalię przystało, czekalismy czekaliśmy i czekaliśmy... pierwsza scena miała miejsce o 12... a zbiórka w Lizbonie była o 7 rano... Na szczęście chłopcy odkryli lokalny pub, gdzie znajdował się billard, więc mieliśmy co robić. Tak wiem... bawiliśmy się do 12 i jeszcze nam za to zapłacą. W czasie lunchu poznałam dźwiękowca, który zobaczywszy, że piję wodę, perfidnie ją wylał i napełnił mi kieliszek sangriją, mówić "Water is no good, sangrija is good". W czasie kręcenia było masę śmiechu, bo cała ekipa już kojarzyła, że wśród statystów jest "dziewczyna mówiąca po angielsku". Chłopak, który pomagał mi w zrozumieniu portugalskich komend zdradził mi, że kilka razy reżyser mnie obgadywał. Atrakcja z Polski.
Za każdym razem miałam prywatne lekcje portugalskiego - powiem Wam, że takie dni spędzone tylko z lokalnymi ludźmi bardzo pomagają i człowiek uczy się o niebo szybciej. Następnym razem wezmę zeszyt i będę spisywała wyrażenia. Zrobiłam postępy, staram się układać proste zdania, wymyślam jakieś zabawne hasełka i... podobno zabawnie mówię "Foda-se", czyli najsłynniejsze portugalskie przekleństwo.
Trzy dni na planie za mną. Bogatsza w doświadczenia i kasę na waciki. Zabawne, że w Polsce miałam mniej okazji, żeby poczuć filmową atmosferę niz będąc tu niecałe dwa miesiące. Wszystko układa się po mojej myśli. Poznaję ludzi z branzy, odwiedzam telewizje, pracuję na planie. Na uczelni mam zajęcia praktyczne, a nie czystą teorię jak to bywa na WRITVie. Uczę się animacji w After Effects, robię film reklamujący sztukę teatralną, uczęszczam na kurs fotografii, kurs językowy i kilka innych fajnych rzeczy. Co prawda jest ostatnio trochę zamieszania na uczelni, bo trzeba pogadać ze wszystkimi wykładowcami, co graniczy niemal z cudem, ale jestem dobrej myśli. Zaczęłam również działać w celu przedłużenia pobytu tutaj o następny semestr. To będzie piękny rok. Chyba najpiękniejszy w moim życiu...
Wybaczcie, ale tym razem zdjęcia będą od końca :-)

Droga powrotna z planu - dzień trzeci - najdłuższy most w Europie, czyli Most Vasco da Gamy, gdyby nie ta praca, pewnie prędko bym przez niego nie przejechała.

Z cyklu: Cięzka praca - Jeao w akcji.


Dream team, czyli ja i Jeao. To bardzo popularne imię w Portugalii, odpowiednik naszego Jana.

Levi i Jeao cięzko pracują na chleb .


W tym malowniczym miasteczku kręciliśmy trzeciego dnia.


Ekipa reporterów w stanie gotowości.

Niczego sobie zołnierz, czyli być gwiazdą telenoweli.


Mieszkańcy zaciekawieni szumem w ich mieścinie.

Asystentka rezysera odpowiedzialna za statystów oraz dyzurny planu.

Magda jako fotograf z kolegą po fachu.


Mój tłumacz trzeciego dnia.


Alfonso, czyli temperamentny kochanek.


Rita - boginii męskich serc.


Połowa "very nice couple".


Ricardo i pani od ciekawych konwersacji o soku i pogodzie.


Levi i Jeao, czyli wesołe poranki w wersji brazylijsko-portugalskiej.


Tu kręciliśmy - uroczy kurort nad Oceanem .


Restauracja nad Oceanem, miejscówka w drugim dniu.Cudnie!
CIESZĘ SIĘ, ŻE TU JESTEM. JAK BĘDZIECIE MIELI OKAZJĘ NA WYJAZD - NAWET SIĘ NIE ZASTANAWIAJCIE!

3 komentarze:

NWO Observer pisze...

Visit this blog. Thank you!

Maciek pisze...

Cały czas grzałem jak głupi czytając tego posta...tylko teraz nie wiem, czy cieszyłem się Twoim szczęściem...czy dopadła mnie moja nocna głupawka. Bo o 2:20 wszystko jest możliwe
Buźka bejbe:*

aninhaemlisboa pisze...

ojej, ale zachęcająco brzmi ta Twoja "fucha" dla mnie najbardziej zachecający jest kontakt z żywymi portugalczykami ;)trochę narzekam na ich brak w mojej okolicy - niby są profesorowie, ale charakteryzuje ich wysoki stopień gadatliwości, więc o konwersację z takim naprawdę trudno
może dasz mi namiar na tę agencję? ;)