piątek, 22 sierpnia 2008

Kulinarnie

Częścią każdej kultury jest oczywiście kuchnia. Jak wszyscy wiedzą, ta dziedzina szczególnie bliska jest mojej naturze. Uwielbiam poznawać nowe smaki, odkrywać typowe dla danych miejsc potrawy, napoje, owoce. Degustację tutejszych win rozpoczęłyśmy z Olą przedwczoraj. Jako dwie polskie zupełnie niezorientowane turystki poprosiłyśmy o poradę pewnego starszego Portugalczyka, który mówił po angielsku ( na marginesie: to niesłychane, ile tutaj starszych ludzi posługuje się biegle tym językiem). Ów pan polecił nam wino koloru różowego, mówiąc, że to doskonały eliksir do wszelkiego rodzaju ryb. Nieco zdziwione, ponieważ wygląd butelki i kolor wina bardziej kojarzył nam się z deserami, zaufałyśmy miłemu panu i jakże wielkie było nasze rozczarowanie, gdy otworzyłyśmy butelkę... Okazało się, że było to najzwyklejsze w świecie wino musujące...Dlatego też wczoraj, już pełne doświadczenia, postanowiłysmy zdać się na własną intuicję i kupiłyśmy dużą butelkę czerwonego wina. Na etykiecie widniał napis: Vino do mesa. Błyskotliwie zaszpanowałam, ze to na pewno znaczy: wino do mięsa (chyba mi się skojarzyło z chorwackim). Chciałyśmy pół-słodkie, ewentualnie pół-wytrawne... oczywiście okazało się wytrawnym i jak mi później wytłumaczył Chico, nie do mięsa, ale stołowym ;-) Cóż, do odkrywania wina chyba jednak będzie nam potrzebny ktoś, kto potrafi lepiej interpretować napisy na etykietach...

Nie byłabym sobą, gdybym nie napisała czegoś o jedzeniu. Portugalczycy zazwyczaj jedzą śniadanie w kawiarniach. Najczęściej jest to bagietka z masłem ( wyobraźcie sobie, ze kazde masło jest tu z solą morską, pycha) albo jakieś ciasto francuskie z szynką, serem, sałatą i oczywiście kawa. Bez niej ani rusz. odkąd tu jestem, lokatorzy mojego mieszkania na Cezara Zielonego ani razu nie jedli w domu rano, zawsze w kafejkach na rogach ulic. Bardzo mi się ten zwyczaj podoba, taki przyjemny początek dnia. Następnie koło 13-14 jedzą jakieś lekkie danie, taki ichniejszy lunch, a najbardziej obfity posiłek następuje dopiero koło 19-21.

Mam w zwyczaju jeść tradycyjne potrawy w obcych krajach. Czytałam, że w Portugalii bardzo lubiane są zupy. Poszłam więc dzisiaj na zakupy i znalazłam piękną dynię. Postanowiłam ugotować z niej krem. Oczywiście nie obyło się bez komplikacji, ponieważ nigdzie nie mogłam znaleźć kwaśnej śmietany czy nawet jogurtu! W ogóle niewiele tu nabiału, a jak już jest, to bardzo drogi. Za to pieczywo przepyszne, zwłaszcza ciemne bułeczki.

Przed chwilą wpadł Chico na lunch do domu i załapał się na miseczkę mojej zupy. Zjadł szybko i łapczywie, więc chyba mu smakowało. ( Nie wiem, czy wierzyć jego słowom, więc obserwowałam jego język ciała :-)). Za chwilę wpadnie Ola, którą również uraczę moim wynalazkiem. Taką kuchnię kocham, lekka, pyszna i niskokaloryczna...

Mmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmm...

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

potwierdzam -PYSZNOSCI ;)

ola

Caroline ;) pisze...

Hejo Olcha!
Ja Ci przypominam,ze Ty pojechalas tam sie uczyc a nie leniuchowac i sie obijac :D Pozdrowionka z Danii

mag.o pisze...

Haha, Karaolinko, rok akademicki się zaczyna dopiero w październiku, także mam czas na obijanie :D Sama zobaczysz! :P

dioblica pisze...

a ta znowu o jedzeniu ;ppp