wtorek, 2 grudnia 2008

W Lizbonowie życie płynie


Nie spodziewałam się, że noce w Portugalii mogą być takie chłodne. Ostatnio mocno się hartuję - farelka, którą przywieźli mi rodzice, odmówiła posłuszeństwa. Chyba nie spodziewała się tak szybkiej i intensywnej eksploatacji. Przyszła więc kolej na ekstremalne sposoby ogrzewania, czyli suszarka do włosów i znaleziony przez Olkę w rzeczach Dizzy termofor. Znaczy się, termoforem stał się dopiero w naszym wykonaniu, gdyż przedtem służył raczej to zimnych okładów na obolałe kolarskie ciało. Dochodzą jeszcze gorące zupy z abobory, brokułów i innych zdrowych warzyw z Pingo Doce i herbaty, które pochłaniamy w tempie ekspresowym. Oczywiście żyć bez koca, śpiwora i podwójnej kołdry się nie da. Szczególnie w nocy.
Kilka ostatnich dni upłynęło pod znakiem deszczu. Jednak dzisiaj wyszło słońce i od razu zachciało się żyć! Wybrałam się więc z tej okazji z Olą na spacer po Expo.
Mamy wyjątkowo luźny ( a kiedykolwiek był inny?!) tydzień, gdyż wczoraj Portugalia świętowała odzyskanie niepodległości i nie było żadnych zajęć. W środę również nie mam powodu, by pojawiać się na Lusofonie, gdyż nasz profesor poleciał... uwaga!Do Polski (!):-) na Camerimage do Łodzi. Wcześniej konsultował ze mną swój zestaw specjalny, czyli czapkę i szalik.
Z ciekawych wydarzeń warto wspomnieć o dinerku u Marcina i Aśki, którzy zadebiutowali w pierogach i racuchach (Pycha!) i kinderparty syna kuzynki Michaela, gdzie miałam okazję się znaleźć wczoraj. Masa dobrego jedzenia, paszteciki z krewetkami, pięć rodzajów ciasta, zupy, sałatki - niebo w gębie! Do tego zabawne rozmowy polsko-portugalsko-angielskie. Dzisiaj Erasmus Party w Alive Bar. Postanowiłysmy nadrobić imprezowanie, bo ostatnio się zaniedbałyśmy w typowo erasmusowych nocach- nawet Levi i Bruno pytają, czy nie jesteśmy chore, ponieważ ciągle siedzimy w domu. Jutro wybieramy się na Barbórkę do Basi, więc znowu szykuje się polski akcent w stolicy Portugalii.

Gosia na Rossio jako fragment dekoracji świątecznej.

Asia i Marcin w akcji, czyli gotowanie pierogów.
Jaruś i Metka ze Słowenii.

Gosia i Ola.
Do tego wszystkiego doszły problemy mieszkaniowe, czyli ciągłe mixy z lokatorami Oli. Miejmy nadzieję, ze juz niedługo wszystko wróci do normy.
Pytacie, kiedy wracam. Otóz planuję pojawić się w Mikołowie na początku lutego i zostać do końca miesiąca. Także czekam na propozycje spotkań i oczywiście zapraszam na moje urodziny!!! Ale na to jeszcze przyjdzie pora. Tymczasem idę się zakopać w śpiworek i zagrzać przed wyjściem na tą lizbońską zimnicę :-)

I nie dajcie się zwieźć pozorom: temperatura w nocy bardzo różni się od tej w ciągu dnia. Szczególnie, że w mieszkaniach nie wiedzą tu, co to grzejniki.
ZDJĘCIA Z DZISIAJ, CZYLI 2 GRUDZIEŃ W LIZBONIE:






Nie mogłam się powstrzymać - zieleń grudniowej trawy powaliła mnie dzisiaj na łopatki.

Co nie zmienia faktu, ze bardzo będzie mi brakowało śniegu tej zimy...

3 komentarze:

Maciek pisze...

Dobrze Ci tak. U mnie nastrojowo, zmiennie, trochę metroseksualnie, bo pielęgnuję mój 4 dniowy zarost, tak by wyglądał zawadiacko i zarazem estetycznie.Odżegnuję się od myślenia na tematy związane z nazwijmy to 'uczuciowością'.Luzować się pozostało.Wpadnij w piątek, będziemy z chłopakami czytać książki ;)

dioblica pisze...

Magdaleno :P Moja propozycja jest nadal aktualna...wpadaj, odkręcę dla Ciebie kaloryfer :P

Maciek pisze...

Nadal twierdzę, że Wy mnie tam nienawidzicie w tej Portugalii.