środa, 25 lutego 2009

Berlin - Lizbona


ZIMA

WIOSNA


No i jestem. Dopiero dzisiaj udało mi się zgrać zdjęcia i napisać dwa słowa. Przyleciałam w niedzielę, ale tu dzieje się tak wiele, że zwyczajnie brakuje czasu. Na początek przygód kilka Magdy na lotnisku w Berlinie, czyli niemal płacz i zgrzytanie zębami...

Wielu ludzi mi opowiadało niestworzone historie na temat lotniska w Berlinie: że strasznie pilnują limitów kilogramów, że świrują w przeszukiwaniu bagażu podręcznego, że niemili, przesadnie dokładni. Teraz mogę sama potwierdzić: Nie polubiłam stolicy Niemiec. (czyt.lotniska, bo samo miasto z okien metra wyglądało bardzo atrakcyjnie i trzeba się tam udać pozwiedzać!).
Najpierw negocjacje z panem w check in'ie - musiałam przepakować trochę rzeczy z jednej torby do drugiej, bo było 4 kg za duzo. Za radą Gosi, której serdecznie dziękuję za podtrzymywanie mnie na duchu, ubrałam na siebie dwie kurtki, dwa swetry i koszulkę. Wyglądałam jak polski bałwan, ale najwazniejsze, ze pan w okienku już się nie awanturował i z nadbagazem 3 kilogramów otrzymałam do ręki bilet Berlin - Lizbona. Wydawało się wtedy, ze to koniec stresów, jednak nie... Przy wejściu do security room, czyli miejsca, gdzie przechodzi się przez bramki na wykrywanie metalu itd, powiedziano mi, że niestety, ale nie mogę wejść z laptopem, ponieważ każdy pasażer może mieć tylko jedną torbę. Miałam bagaż podręczny i laptop, który ZAWSZE traktowany był jako extra rzecz, nie liczono go jako odrębną torbę. Powiedziano mi, ze od stycznia przepisy się zmieniły. Zapytałam, co w takim razie powinnam zrobić. Oczywiście: "Zapłacić za kolejny bagaż"... Zaczęłam kombinować, bo nie miałam ochoty tracić ponad 20 euro. Zapytałam kilku młodych ludzi, czy nie zgodziliby się wziąć mojego laptopa jako ich, niestety wszyscy się bali. Hmm może wyglądam na jakiegoś dealera... Stałam przy wejściu jak sierota, Gosia obok mnie, pocieszała i szukałyśmy rozwiązania z tej idiotycznej sytuacji. Kobieta, która przekazała mi informację o zmianie prawa, obserwowała mnie cały czas i chyba wzbudziłam jej litość, kiedy ze łzami w oczach powiedziałam, że studiuje za granicą, laptop jest mi niezbędny, a pieniędzy nie mam, żeby zapłacić za kolejny bagaż. Moje oczy wyglądały chyba jak kota ze Shreka, bo szepnęła: "OK, go!" i szybkim krokiem weszłyśmy z Gosią do kolejnego pokoju. "Thank You Thank You so much" ... i już byłam po bramkach, w strefie bezcłowej. Mokra ze stresu i nadmiaru odzieży.
To niestety nie wszystko. Przez fakt, że zabroniono nam wnosić małą torebkę ( która też ZAWSZE była normą) zgubiłam telefon. Także moi drodzy, polski numer zaczynający się od 783... przepadł. Tyle dobrze, ze kończy się umowa, a telefon był wyłączony, więc nikt się nie skusi, by z niego dzwonić. Musiał mi wypaść gdzieś w samolocie, bo pamiętam, że wyłączałam go na rozkaz załogi. A później...czarna dziura.
Na szczęście nowy telefon już mam, Daniel czekał na lotnisku, przywitało mnie słońca i przecudny widok Lizbony z lotu ptaka. Żałuję, że nie miałam aparatu na pokładzie, bo zdjęcia byłyby nieziemskie! Pilot zaserował nam kołowania nad dachami lizbońskich domów, nad oceanem, palmami. Widziałam dokładnie Belem, mosty i stadiony. Coś pięknego!

Po wyjściu na ziemię szok termiczny - z mroźnej Polski zasypanej śniegiem - wiosenna Portugalia. Grzeje jak u nas w maju, drzewa kwitną na rózowo, a ludzie maszerują w krótkich koszulkach.

Otwarte okno na balkon, promienie słoneczne w całym pokoju... Jest pięknie.

3 komentarze:

Unknown pisze...

Jak tam jest tak ciepło jak piszesz wiosna i woggóle to po cholere Ci dodatkowy sweter ? Cio :D

mag.o pisze...

Polak przezorny - zawsze ubezpiezpieczony ;-)

Anonimowy pisze...

cudowne zdjęcia! cudnie!