Czwartek, 09.04.2009
Pomarańczowe dachy, metalowe płoty, a za nimi koty. Szare, bure, uśmiechnięte. Góry wysokie i strasznie zielone, ale zamiast polskich sosen i świerków – palmy. Jestem z „meu amor” na północy Portugalii, w wiosce Nespereira Alta. Urodził się tu tata Daniela. Bardzo malownicze tereny. W pobliżu większe Sao Pedro do Sul oraz jeszcze większe Viseu. To ponad 300 kilometrów od Lizbony. Przypomina mi nieco Covilha, miasteczko w górach, w którym byłyśmy z Olą. Wyjechaliśmy wczoraj o 10 rano, z kanapkami z serem i nadzieją, że spędzimy trochę czasu razem. Im dalej stolicy, tym bardziej uświadamiam sobie, jak niewiele tu jeszcze widziałam. Jechaliśmy cztery godziny, mijaliśmy piękne lasy, pola z wiatrakami i urocze miasteczka. Jestem pod ogromnym wrażeniem tych malowniczych domków z ławeczkami w ogródkach. A na nich starszych ludzi z szerokimi uśmiechami. Cafeterie, w których zawsze zobaczyć można ludzi. Mają na wszystko czas, siedzą, piją kawę, dyskutują. Widać, że są zwyczajnie szczęśliwi.

Pierwszym miejscem do którego dotarliśmy była Conimbriga. To jedaj z największych osad Rzymian poza terenem cesarstwa. To zachowane ruiny przedstawiające budynki, ogrody, place i fontanny, a także fragment rzeczywistej drogi, która stanowiła niegdyś jeden ze szlaków handlowych biegnących z Italii na zachód Europy. Niesamowite kamienne rozwiązania oraz łaźnie i kanały świadczą o szerokiej wiedzy ówczesnych konstruktorów, a zachowane mozaiki i wzory podkreślają ich dbałość o gusta artystyczne. Współcześni archeolodzy podkreślają, że odkryte ruiny to zaledwie ok. 10% całości, reszta zapomniana wciąż leży zasypana ziemią, przykryta wsiami i biegnącymi nieopodal autostradami. Wszędzie tam skrywają się szczątki cywilizacji sprzed 2 i więcej tysięcy lat.




Po drodze minęliśmy Coimbrę. Zanim stolicą i rezydencją monarchów Portugalii stała się Lizbona, przez długie wieki była nią właśnie Coimbra. Nazywana się „miastem intelektualistów” ( teraz rozumiem, dlaczego pewna osoba tak doskonale się tu czuła ;) To jeden z najstarszych ośrodków uniwersyteckich w Europie. Uniwersytet został założony w 1290 roku i przez długi czas był jedynym w kraju. Minęliśmy Coimbrę, zostawiając ją po naszej prawej stronie z obietnicą, że wjedziemy do miasta w drodze powrotnej. Wczoraj było już późno i byliśmy zmęczeni zwiedzaniem Conimbrigii. Poza tym czekało mnie poznanie miasteczka taty Daniela.
Zaczęliśmy od centrum S. Pedro do Sul. To niewielke miasteczko, z centrum, które obeszliśmy w 20 minut robiąc kółko. Jest rzeka Vouga. Urokliwe domy, kościółki z niebieskimi płytkami ceramicznymi i otwarte karczmy, gdzie wszędzie mnóstwo mężczyzn pijących porto i rozmawiających o piłce nożnej. Zaczęło padać, więc wstąpiliśmy na kawę. Oczywiście w kafeterii oglądaliśmy niechcący telenowelę. Większa część lokalu widocznie żyła fabułą ;-) Moim największym zaskoczeniem była tzw. BARBEARIA. Daniel nauczył mnie jeszcze kilka miesięcy temu, że broda to „barba”, także domyśliłam się, że pod tą tajemniczą nazwą kryje się coś podobnego. W środku starszy mężczyzna z brzytwą – obrazek niczym ze starego filmu.




Kiedy zobaczyłam miasteczko, Daniel postanowił pokazać mi tzw. TERMY S.PEDRO DO SUL. To gorące źródła – słynna atrakcja tych terenów. Przyjeżdżają tu turyści z całej Portugalii, by zakosztować kąpieli w gorącej wodzie o działaniu leczniczym. Spacerowaliśmy wzdłuż rzeki Vouga ( nie mylić z magazynem o modzie). Niesamowite wrażenie zrobiły na mnie wrzosy, kwitnące na fioletowo. Pachniały nieziemsko. Czułam się chwilę jak w Górkach u dziadka. Rzeka, drzewa, mosty. Tylko palmy nie wiadomo skąd pojawiały się co chwilę na horyzoncie. Abstrakcyjnie lokując się na tym obrazku.
Zaczęło znowu padać ( uwierzcie lub nie, widzieliśmy grad!), postanowiliśmy wjechać na szczyt pewnej góry z nadzieją, że pogoda się uspokoi i będziemy mogli dalej rozkoszować się piękną przyrodą wokół. Niestety deszcz nie chciał nas słuchać i dalej dawał z siebie wszystko. A szkoda, bo widoki byłyby przecudne. W drodze powrotnej zrobiliśmy zakupy i udaliśmy się do domu. Chcieliśmy zrobić naleśniki ( na parapetówce zrobiłyśmy 50 sztuk, dzisiaj nie udało się ani jednego), wszystko przez jakąś dziwaczną mąkę z proszkiem do pieczenia. Nie mogłam przeboleć. Pocieszyliśmy się kanapkami i lodami z orzechami włoskimi. Jutro amor planuje pokazać mi jakąś słynną górę i cmentarz. ( Wciąż nie potrafi zrozumieć, jak mogę lubić spacery po cmentarzach i jak można zachwycać się niektórymi grobami). Wizyta w sam raz na Wielki Piątek.
Zostajemy tu do soboty, w niedzielę uroczysty lunch w domu Daniela.


Piątek, 10.04.2009W Wielki Piątek widzieliśmy wszystko: słońce, deszcz, silny wiatr, grad i nawet tęczę.
Najpierw udaliśmy się do piekła, by później znaleźć się w raju. Ale od początku…
Naszym pierwszym punktem widokowym była góra Sao Macario(1052 m.n.p.m.) Im wyżej się wznosiliśmy, tym silniejszy wiał wiatr i traciliśmy widoczność. Na szczęście udało mi się zrobić trochę zdjęć – bo widoki zapierały dech w piersiach. Ogromna przestrzeń, skały, różne odcienie zieleni. Na niemal każdym szczycie w Portugalii znajduje się kapliczka. Była i tu. I był bałwan! Tak! Trafiliśmy na śnieg i opuszczonego przez kogoś bałwana. Daniel nie powstrzymał się od zabawy. Jako, że czuliśmy, że wiatr prawie urywa nam głowy ( a Magda ubrała kieckę), postanowiliśmy wrócić do auta i pojechać dalej. Znaleźliśmy kierunkowskaz „Portal do Inferno” co w wolnym tłumaczeniu znaczy tyle, co WEJŚCIE DO PIEKIEŁ. Jakże interesująca nazwa – zainspirowała nas do udania się do owego wejścia. Jechaliśmy i jechaliśmy, droga nie miała końca, a mgła stawała się coraz bardziej gęsta. Zwątpiliśmy, gdy nie widzieliśmy już nawet drogi. Daniel obiecał, że wrócimy tu latem. Widoki na pewno będą niesamowite, bo dużo tu szczelin skalnych, przepaści i ogromnej przestrzeni. Nie mówiąc już kolorach, a te zachwycają różnorodnością. Miesza się pomarańcz roślin z zielenią traw i bielą skał. Fiolet wrzosów ślicznie współgra z brązem ziemi i żółcią kwiatów. Niczym malowidło.
Sobota, 11.04.2009
Wracamy. Po drodze wstępujemy do Coimbry zgodnie z planem.
Nie mieliśmy zbyt wiele czasu na zwiedzanie, ale poczuliśmy klimat miasta. Zjedliśmy obiad w restauracji na jednej z wąskich uliczek dolnego miasta, przespacerowaliśmy się Praca do Comercio i wypiliśmy kawę przy gotyckiej katedrze. Piękna rzeka dodaje uroku Coimbrze, a mosty i doki zachęcają do spędzenia tam czasu. Widzieliśmy Portugalię w miniaturze, stary uniwersytet i zabytkowe kościoły.



Wyjazd bardzo udany, zobaczyłam strasznie dużo ciekawych miejsc w ciągu tych czterech dni. Moimi niezrealizowanymi jak dotąd portugalskimi marzeniami podróżniczymi pozostają Porto, Madeira i Algarve. Ale...wszystko przede mną...